Wydarzenia z 1986 roku są stale żywe, co poświadcza przywołanie tego tematu w książce Wojciecha Wiktorowskiego pt. „Upiory Czarnobyla”. Tym bardziej są żywe, że zagrożenie wybuchem lub awarią w elektrowni jądrowej to przecież stale aktualne zagrożenie – przynajmniej do czasu, gdy nie znajdziemy innych sposobów pozyskiwania energii.
Wracając do tej pozycji. Jest to książką, którą najlepiej wpisać w kryminał. Jej fabuła ma miejsce w Czarnobylu, ale znajdują się tu liczne retrospekcje, czasami niestety słabo wyraźne i charakterystyczne dla czytelnika, przez co nie zawsze wiadomo w jakim okresie czasu dane wydarzenia się dzieją. Głównym bohaterem książki jest redaktor, który wyrusza do Czarnobyla, aby zdać rodakom relacje i pochwalić się, że w kraju mamy najnowocześniejsze aparaty do pomiaru stopnia zanieczyszczeń powietrza. Główny bohater to też i narrator, który opowiada o tym, co się dzieje. Gdy dociera na miejsce, zaczyna się prawdziwa przygoda, bo dociera do niezwykle ciekawych informacji, ale nie może ich przekazać szerszej opinii publicznej. Sprawę komplikuje do tego śmierć Doktora fizyki, doskonałego źródła informacji. To właśnie ten człowiek mógł przygotować bardzo dokładny raport, mówiący o zagrożeniach, wynikających z promieniowania. Problem pojawia się wtedy, gdy władze informują, że Doktor popełnił samobójstwo, ale dla dziennikarza jest to niemożliwe. Zaczyna dociekać i interesować się życiem tego człowieka, aż rozwiąże zagadkę jego śmierci.
„Upiory Czarnobyla” to ciekawa pozycja, która potrafi wciągnąć. Można z niej również sporo się dowiedzieć na tematy związane z samym wybuchem i zagrożeniami z nimi związanymi. Jest to książka godna polecenia.